Strona:PL Balzac - Eugenja Grandet.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słabemi rączkami sznurową jedwabną drabinkę, nie więcej rozwija męstwa niż go okazała Eugenja, stawiając cukier na stole. Kochanek wynagrodzi paryżankę, która pokaże mu z dumą obolałe ramię; każda żyłka będzie skąpana we łzach, pocałunkach, i wygojona rozkoszą, podczas gdy Karol nigdy nie miał przejrzeć głębokich wzruszeń, które łamały serce jego kuzynki, spiorunowanej wzrokiem starego bednarza.
— Co ty, żono, nie jesz?
Biedna niewolnica podeszła, ukrajała miłosiernie kawałek chleba i wzięła gruszkę. Eugenja podała odważnie ojcu winogrono, powiadając:
— Skosztuj mojej konserwy, papo. Kuzynek też pozwoli, prawda? Sama przyniosłam te piękne grona dla kuzyna.
— Och, jeśli się ich nie wstrzyma, one spustoszą całe Saumur dla ciebie, mój chłopcze. Kiedy skończysz, pójdziemy razem do ogrodu; powiem ci rzeczy, które nie będą słodkie.
Eugenja i jej matka rzuciły Karolowi spojrzenie, którego wyraz nie mógł go omylić.
— Co znaczą te słowa, stryju? Od śmierci mojej biednej matki... (przy tych słowach, głos jego zmiękł)... niema już dla mnie możliwości nieszczęścia...
— Moje dziecko, któż może przewidzieć nieszczęścia, jakiemi Bóg chce nas doświadczyć, rzekła ciotka.
— Ta ta ta ta! rzekł Grandet; zaczynają się głupstwa. Z przykrością patrzę, mój chłopcze, na twoje ładne białe rączki.
Tu pokazał mu iście baranie łopatki, jakie natura pomieściła na końcu jego ramion.
— Oto ręce stworzone do zbierania talarów. Ciebie przyuczono oblekać nogi skórą, z jakiej my wyrabiamy portfele wekslowe. Niedobrze, niedobrze.
— Co stryj ma na myśli? Niech mnie powieszą, jeśli rozumiem bodaj słowo.
— Chodź, rzekł Grandet.