Strona:PL Balzac - Eugenja Grandet.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kę przyrody, nie było bliższe niż życie Eugenji i jej matki, wciąż razem przy tem oknie, i razem w kościele, i oddychających we śnie tem samem powietrzem.
— Moje biedne dziecko! rzekła pani Grandet, biorąc głowę Eugenji i tuląc ją do piersi.
Na te słowa, córka podniosła głowę, zwróciła na matkę pytające spojrzenie, zbadała jej tajemne myśli i rzekła:
— Poco go wysyłać do Indyj? Jeżeli jest nieszczęśliwy, czyż nie powinien zostać tutaj, czyż nie jest naszym najblizszym krewnym?
— Tak dziecko, to byłoby bardzo naturalne, ale ojciec ma swoje racje, musimy je uszanować.
Matka i córka usiadły w milczeniu jedna na swoim wysokim fotelu, druga na krzesełku; obie podjęły swoje robótki. Zdjęta wdzięcznością dla tej cudownej inteligencji serca, jaką okazała matka, Eugenja ucałowała jej rękę, mówiąc:
— Jaka ty jesteś dobra, droga mamo.
Te słowa rozpromieniły starą twarz matczyną, zwiędłą od długiej boleści.
— Podobał ci się? spytała Eugenja.
Pani Grandet odpowiedziała jedynie uśmiechem; poczem, po chwili milczenia, rzekła po cichu:
— Czyżbyś go już kochała? To byłaby niedobrze.
— Niedobrze? odparła Eugenja; czemu? Podoba się tobie, podoba się Nanon, czemuż mnieby się nie miał podobać? Wiesz, mamo, nakryjmy mu do śniadania.
Odłożyła robótkę, matka zrobiła to samo, mówiąc:
— Oszalałaś!
Ale zgodziła się usprawiedliwić szaleństwo córki, dzieląc je. Eugenja zawołała Nanon.
— Co panienka jeszcze chce?
— Nanon, będziesz miała śmietankę na południe?
— A, na południe, tak, odparła stara służąca.