Strona:PL Balzac - Eugenja Grandet.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zdjął starannie ramiona kandelabrów, włożył profitki, wziął od Nanon świeczkę owiniętą w papier, osadził ją w otworze, umocował, zapalił, i usiadł koło żony, spoglądając kolejno na przyjaciół, na córkę i na dwie świece.
Ksiądz Cruchot, niewielki człeczyna pulchny i tłusty, z rudą i płaską peruką, z twarzą wesołej starej kobietki, rzekł wysuwając nogi obute w grube trzewiki ze srebrnemi klamrami:
— Czy państwo des Grassins jeszcze nie byli?
— Jeszcze nie, rzekł stary Grandet.
— Ale mają przyjść? rzekł stary rejent, krzywiąc twarz podziurkowaną jak durszlak.
— Tak myślę, odparła pani Grandet.
— Winobranie skończone? zwrócił się do Grandeta prezydent de Bonfons.
— Całkiem, odparł stary winiarz, wstając i przechadzając się po sali, przyczem wydymał pierś ruchem tak pełnym dumy, jak to słowo całkiem.
Przez drzwi kurytarza, który prowadził do kuchni, ujrzał Wielką Nanon przy ogniu, gotującą się siąść do kołowrotka, aby się nie mieszać do zabawy.
— Nanon, rzekł wychylając się na kurytarz, zgaśże ogień i światło i chodź tu do nas. Do kata, wystarczy przecież sali dla nas wszystkich.
— Ale państwo będą mieli gości.
— A cóżeś ty gorszego od nich? I oni są z żebra Adama, jak i ty.
Grandet podszedł do prezydenta i rzekł:
— Czy pan sprzedał swoje wino?
— Dalibóg nie, zachowam je dla siebie. Jeżeli teraz wino jest dobre, za dwa lata będzie jeszcze lepsze. Właściciele, wie pan o tem, przysięgli sobie wytrzymać umówioną cenę: w tym roku Belgowie nie dadzą nam rady. Jeżeli odjadą, ano cóż, to wrócą.