Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stem pewien, że gdybyśmy się spróbowali, onby długo dmuchał w palce.
— Ale, ale, rzekła Tonsardowa do Vermichela, a afisze jarmarku w Soulanges kiedy się pokażą?... Toć to już 8 sierpnia...
— Zaniosłem je do druku do pana Bournier w La-Ville-aux-Fayes, odparł Vermichel. Gadano u starej Soudry o fajerwerku na jeziorze.
— Co tu ludu się zejdzie! wykrzyknął Fourchon.
— Dobre dni będzie miał Socquart, o ile nie będzie deszczu, rzekł karczmarz zawistnym tonem.
Usłyszano człapanie konia od strony Soulanges, i w pięć minut później komornik wiązał konia do palika na polance, gdzie się pasły krowy. Następnie wsunął głowę do karczmy.
— Dalej, dalej, moje dzieci, nie traćmy czasu, rzekł udając pośpiech.
— A ba, rzekł Vermichel, mamy marudera, panie Brunet. Stary Fourchon ma podagrę.
— Podagrę w czubie, odparł komornik, ale prawo nie wymaga aby był trzeźwy.
— Przepraszam pana, panie Brunet, rzekł Fourchon, ale czekają mnie z interesem w Aigues, właśnie dobijający targu o wydrę...
Brunet, nieduży suchy człowieczek, o żółciowej cerze, cały odziany czarno, z okiem drapieżnem, kędzierzawemi włosami, zaciśniętemi ustami, cienkim nosem, jezuickim sposobem mówienia, zachrypły, był z fizjognomji, zachowania i charakteru w zgodzie ze swoim zawodem. Znał prawo, lub raczej pieniactwo, tak do-