Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 1.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Będą wojowali póty, rzekł spokojnie Tonsard, aż sobie połamią kości, a szkoda będzie, bo mamusia nie wstawi im innych.
— Możebne, bardzo możebne, dodał stary Fourchon. Ale widzisz, Vermichel, ja nie mogę iść z wami wcześniej niż za godzinę, mam ważne sprawy w pałacu...
— Ważniejsze niż trzy konstatacje po pięć su?... nie trzeba pluć na winko, powiedział stary Noe.
— Powiadam ci, Vermichel, że interesy moje wzywają mnie do pałacu w Aigues, odparł stary Fourchon nadymając się pociesznie.
— Zresztą, gdyby i nie to, rzekła Tonsardowa, ojciec dobrzeby zrobił, gdyby się przytaił. Czy wy przypadkiem chcecie znaleźć te krowy?...
— Pan Brunet jest dobry człowiek, nie ma nic przeciwko temu aby znaleźć tylko łajno, odparł Vermichel. Człowiek zmuszony, jak on, często jeździć po nocy, jest ostrożny.
— I ma słuszność, rzekł sucho Tonsard.
— Zatem, podjął Vermichel, powiedział panu Michaud tak: „Pójdę, skoro sesja się skończy”. Gdyby chciał znaleźć krowy, poszedłby jutro o siódmej!... Ale musi spełnić swoje. Pana Michaud dwa razy nie da się wykiwać, to szczwana sztuka! O cóż to za bandyta!
— Takie psy powinny były zostać w wojsku, rzekł Tonsard, to dobre tylko aby ich poszczuć na nieprzyjaciół... Chciałbym, aby on spróbował ze mną! Chociaż mówi o sobie że jest stara wiara z młodej gwardji, je-