Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

samem nie mieli kaprysów. Wytworny smak, poczucie piękna, prawdziwa poezja ożywiała duszę Pauliny; gardziła kobiecemi błyskotkami, uśmiech ukochanego zdawał się jej piękniejszy niż wszystkie perły wschodu, muślin lub kwiaty tworzyły jej najbogatsze ozdoby. Zresztą Paulina i Rafael uciekali przed światem, samotność była im tak piękna, tak szczodra! Co wieczór to urocze stadło ukazywało się w Operze lub we Włoskim. Jeżeli zrazu salony ostrzyły sobie na nich potrosze języki, niebawem wir wypadków które przeszły przez Paryż pogrążył w niepamięci tych nie wadzących nikomu kochanków. Wreszcie — co mogło być usprawiedliwieniem w oczach świętoszek — ślub był zapowiedziany a przypadkowo służba była dyskretna; żadna zatem szczególna złośliwość nie zmąciła ich szczęścia.
Pod koniec lutego, w porze gdy ładne dni dawały jakgdyby przedsmak wiosny, jednego rana Paulina i Rafael jedli razem śniadanie w małej cieplarni, rodzaju saloniku pełnego kwiatów, wychodzącego wprost na ogród. Łagodne i blade słońce zimowe, którego promienie sączyły się poprzez rzadkie rośliny, ogrzewało temperaturę. Żywe kontrasty rozmaitych liści, kolory kwitnących pęków, wreszcie kapryśna gra świateł i cieni, wszystko to radowało oczy. Kiedy cały Paryż grzał się jeszcze przy smętnych kominkach, młoda para gawędziła i śmiała się pod baldachimem kamelji, bzów, paproci. Radosne ich głowy wychylały się ponad narcyzy, konwalje i róże bengalskie. W tej bogatej i rozkosznej cieplarni nogi stąpały po afry-