Widzi, jako w czas jesieni
Przylatują od zachodu
I od wschodu towarzysze,
Że z nim ciągną w długim szyku
Przez pustynie i przez błonia,
Ponad lasy, góry, morza,
Jako długa karawana,
Przez mgły, światło, chmury, zorze,
Do piramid, do wód Nilu.
Dziwy temi rozmarzony,
Zapomina, że jest w niebie,
Dziobem stuka w prawo, w lewo,
Przeszkadzając Świętym Pańskim
W ich codziennem rozmyślaniu,
Wreszcie burzę wzniecił wielką,
Gdy, chwyciwszy dziobem chustkę
Świętej Maryi Magdaleny,
Po niebiesiech ją obnosił.
Wnet się zeszli wszyscy święci,
Jednogłośnie Boga proszą,
By bociana wygnał z nieba.
Ze skłonioną na dół głową,
W szacie mniszej, bosonogi,
Stał Franciszek z kornem czołem,
Stał przed Tronem swego Pana,
Czekał na ten wyrok straszny,
Co rozłączyć miał go dzisiaj
Z miłym jego towarzyszem.
Strona:PL Ballady, Legendy itp.djvu/60
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.