Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pod otwartem oknem zastał chłopaka siedzącego na bruku i opartego plecami o ścianę.
— To ja — Antek — rzekł młody obdartus, zrywając się na równe nogi. Był to ów syn przemysłowca.
— A ty tu co robisz? zapytał student niezadowolony, że znalazł się niepotrzebny świadek jego nocnéj ekskursji botanicznéj.
— Zastałem okno otwarte, pilnowałem więc, żeby jak złodziej przyjdzie.....
— Nie zabrał czego? toś się niepotrzebnie trudził.
— Nie, panie, ja pilnowałem, żeby co zostawił. Aj, aj — zawołał podskakując na jednej nodze, — jaki piękny bukiet! to pewnie z hrabskiego ogrodu. I nie mógł to mi pan powiedzieć, byłbym pana z chęcią wyręczył. Moje łachmany nie potrzebują obawiać się ostrych sztachet, a jakby mnie ogrodnik złapał, toby mi i czapki nie zabrał, bo jéj nie mam. To pewnie dla panny Zofji na jutro, na imieniny? Studenta obraziła ta domyślność i nie odpowiadając na interpelację, przełożył nogę przez wysoki próg zaimprowizowanych drzwi.
Chłopiec poprosił go, żeby i jemu pozwolił tą drogą dostać się do domu, kiedy już ze swego pokoju zrobił sień wchodową. — Student zezwolił, żeby prędzéj pozbyć się natręta, zbeształ go jednak za włóczenie się po nocy.