Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O jakiem pan bezczeszczeniu mówisz?
— Na to odpowiem ci, gdy się dowiem wszystkich szczegółów dzisiejszéj nocy, a dowiedzieć się muszę i wtedy!....
— Cóż wtedy? spytała drwiąco Sabina.
— Wypędzę! dokończył hrabia gwałtownie.
— A ja rozgłoszę światu twoje miłostki z hrabiną Konstancją.
— Milcz! twoje usta nie godne są wymawiać tego zacnego imienia.
Hrabina rozśmiała się ironicznie.
— Czy miałeś mnie za tak naiwną, żeś mógł sądzić, iż nie domyślę się waszych uczuć?
— Gdybyś mogła zrozumieć czystość tych uczuć, nie kalałabyś ich w téj chwili niegodnem podejrzeniem.
— Nie wiem, czy hrabia Roman byłby bardzo zadowolony z tych czystych uczuć. A widzisz, zadrżałeś. Zresztą, mało mnie to obchodzi, jakiego rodzaju jest ta miłość; użyję jéj na obronę, gdybyś chciał cośkolwiek przeciw mnie przedsięwziąść. Zanim mnie zgubisz, pierwéj okryję hańbą i zdemaskuję niewzruszoną cnotę twojéj kochanki. Zostaw mnie w spokoju, będę i ja milczeć.
— Boże! któż mnie uwolni od tego potworu! jęknął hrabia i wybiegł z sypialni, zatrzasnąwszy drzwi za sobą.