Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po odejściu hrabiego Saba zaczęła przechadzać się żywym krokiem po pokoju, trąc w zamyśleniu czoło ręką; widocznie układała jakieś plany. Po niejakim czasie zatrzymała się przed źwierciadłem:
— Przydała mi się ta broń, — mówiła głośno — i użyję jéj do ostatniego. A przecież, wolałabym, żeby do tego nie było przyszło. Ha! stało się.
Odpięła kaptur z głowy, chcąc się rozbierać, gdy naraz, rzuciwszy okiem w źwierciadło, zbladła i krzyknęła z przestrachu. Ujrzała bowiem za sobą obcego człowieka z gęstym zarostem i strasznemi oczami. Był to Kudłacz, który wyszedł z kryjówki swojéj.
Sabina poskoczyła do dzwonka. Przytrzymał ją za rękę, mówiąc:
— Milcz, jestem Wiktor.
Sabina spojrzała na niego osłupiałym wzrokiem i szepnęła prawie bezprzytomnie:
— Ty, Wiktor? To kłamstwo!
— To prawda, że dobrym nawet znajomym, trudno odszukać Wiktora pod temi kudłami i temi łachmanami; ale to już nie moja wina, tylko mojéj kieszeni.
— Po coś tu przyszedł? — zapytała hrabina, padając osłabiona i drżąca na kanapę.
— Przyszedłem ja tu wcale po co innego, a co innego znalazłem. Podobnież i towarzysze moi przyszli kraść, a mimowoli popełnili