Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmieszność i szyderstwo przechodniów, odeszło, doktor odwiózł Sabinę do domu. Nie dojeżdżając na miejsce, wysiadła i pieszo podeszła do bramy. Bramę zastała otwartą. Było to na rękę Sabinie, chciała bowiem niepostrzeżona od nikogo wrócić do siebie. Po cichu wbiegła na schody, ostrożnie otworzyła drzwi przedpokoju, na palcach minęła salon i uradowana, że tak szczęśliwie powiódł się jéj powrót, otworzyła drzwi do sypialni. Ujrzawszy tam męża, zadrżała tylko. Inna kobieta byłaby w podobnéj chwili zemdlała. Sabina przeciwnie, w miarę niebezpieczeństwa umiała zdobyć się na bezczelną odwagę. Śmiało weszła do buduaru i sama rozpoczęła rozmowę:
— Nie śpisz jeszcze?
Hrabia Adam stracił zimną krew i spokój, na który się silił. Bezczelność żony rozdrażniła go, rzucił się ku niéj i chwytając za ręce, zawołał:
— Potworze!
— Czego chcesz odemnie? spytała Sabina, cofając się i marszcząc brwi.
— Czemu, bezecna, plugawisz nazwisko moje! nazwisko, którém okryłem wątpliwą przeszłość twoję?
— Czem plugawię?
— Gdzie przepędziłaś tę noc?
— Na maskaradzie.
— Z kim?