Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w oczach jego migotały błyskawice gniewu. Blady i wzruszony wrócił do salonu, a spotkawszy się z pytającym i wyczekującym wzrokiem Seweryna, rzekł z przymusowym spokojem:
— Saba śpi. Nie budźmy jéj. Wyprowadźcie tego łotra i oddajcie go do policji. Sewerynie, dziękuję ci za przysługę, jakąś nam wyświadczył. Dobranoc.
Mówił to z gorączkowym pośpiechem, pilno mu było pozbyć się wszystkich z pokoju. Seweryn skorzystał ze sposobności, aby się czemprędzéj wycofać z niemiłego położenia i wyszedł razem ze służbą.
Gdy hrabia sam został, powrócił jeszcze raz do sypialnego pokoju żony; nie wierzył własnym oczom, obwiniał je, że go omyliły i chciał się stanowczo przekonać. Saby nie znalazł jednak.
Rzucił się rozpacznie na szezlong i załamując ręce nad głową, zawołał:
— Ha! to podłość!
Oburzenie nie dało mu spocząć. Zerwał się znowu i zaczął chodzić po pokoju, oczekując na żonę.
Długo musiał czekać. Sabina bowiem strzeżona przez zazdrosną rywalkę nie mogła opuścić mieszkania doktora. Dopiero o świcie, kiedy błękitne domino widząc niepodobieństwo zostania dłużéj na ulicy bez narażenia się na