Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cych z szynków o dwuznacznej opinji. Zazdrość trzymała ich na nogach, odganiała sen z powiek i rozgrzewała ich. W kamienicy żadnego ruchu — niebieskie domino zaczęło się już niecierpliwić — Seweryn wygładzał w myśli okresy mowy, którą miał witać wiarołomną. Nareszcie na schodach dały się słyszeć kroki.
— Idą — usuńmy się na bok.
Zaskrzypiał klucz w zamku. Doktor Feliks wyszedł na ulicę i ostrożnie obejrzał się w około. Seweryn nie mógł wytrzymać, wyrwał się towarzyszce przytrzymującej go za połę, i zbliżywszy się do doktora, odezwał się z ironją:
— Dzień dobry — gdzież szanowny konsyljarz tak wcześnie?
— Ja — do chorego, do szpitala — a pan co tu robisz tak późno?
Śmiałe to pytanie, tak zmieszało Seweryna, tak poplątało mu plany z góry ułożone, że nie wiedział co odpowiedzieć; z atakującego ujrzał się zaczepionym.
— Ja? ja — bąkał niezrozumiale — ja wracam z maskarady.
— To może odprowadzisz mnie do szpitala.
Ta propozycja dobiła Seweryna. W obec spokoju i pewności Feliksa, położenie jego stawało się coraz śmieszniejszem. Wymówił się znużeniem od towarzyszenia mu i odprowa-