Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzież ona jest?
— U niego. Tam — widzisz światło w oknach.
Seweryn podniósł oczy w górę. Już to drugi raz tej nocy światło było mu nie na rękę. Miłość uczyniła go wrogiem oświaty.
— Czy tylko pani jesteś pewną, że oni tam są?
— Zazdrość nie myli.
— Więc i panią zazdrość tu przywiodła?
— Wydałeś się pan — zawołało z tryumfem domino — pan znasz tę kobietę, pan ją kochasz. Powiedz mi, kto ona?
— Nie żądaj pani odemnie tak nieuczciwej przysługi.
— Wszystko mi jedno, sama się dowiem. Choćbym miała tu stać do rana — nie ustąpię.
— Widzisz pani — omyliłaś się — światło zgasło.
— Czyś pan taki naiwny — czy tylko udajesz takiego? — spytało domino. Usuńmy się, przejdźmy na tamtą stronę — z ciemnego pokoju mogliby nas spostrzedz.
Seweryn, posłuszny jak automat, przeszedł na drugą stronę trotoaru.
Stali tak pod bramą czas długi, przysłuchując się z nudów wszystkim świstawkom stróżów nocnych, smętnej trąbce z wieży kościelnej i wesołym śpiewom pijaków wracają-