Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rąc go z pośpiechem za rękę — nie chciałam pana obrazić. Powiedziałam to jedynie, aby pana uwolnić od tego bezustannego czuwania.
— A ja proszę panią o to, jak o największą łaskę.
Zofja musiała ustąpić lubo nie mogła zrozumieć powodu, który zatrzymywał studenta przy łóżku jéj ojca. Współczucie i przyjaźń sąsiedzka, dawno-by już znużyły się, — było to więc coś innego — ale co? Przypadek przyszedł jéj w pomoc. Jednéj nocy, znużona czuwaniem trwającem już prawie od tygodnia, zdrzemnęła się na chwilę. Gdy się ocknęła Gustaw klęczał wpatrując się w nią z zachwytem i uwielbieniem. Spojrzenia ich spotkały się — zarumieniona podniosła się szybko, szepcąc półgłosem:
— Co pan robisz, panie Gustawie?
Gustaw zarumienił się po uszy i spuścił oczy. Czas jakiś stali tak oboje nieruchomi i niepatrząc na siebie — wreszcie Gustaw zbliżył się z nieśmiałością i całując ją w rękę, zapytał:
— Czy pani gniewasz się na mnie?
— O co?
— Że przez chwilę ośmieliłem się być szczęśliwym.
— Nie rozumiem pana.
— Patrząc na panią czuję się szczęśliwym jak nigdy w życiu.