Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spowiedzi. Tego jednego żądam od ciebie. Czy mi to przyrzekasz?
— Przyrzekam, ojcze.
W téj chwili ktoś zapukał do drzwi.
Zofja zerwała się. Nie chciała z zapłakanemi oczyma pokazywać się obcym i usunęła się do drugiego pokoju. Flawjusz otworzył drzwi i ujrzał przed sobą dwóch nieznajomych, z których jeden, po wzajemnym ukłonie, przemówił:
— Czy mam zaszczyt mówić z panem Flawjuszem?
— Tak jest — proszę wejść — siadajcie panowie.
— Wizyta nasza nie potrwa długo; przychodzimy z polecenia doktora Feliksa, którego pan obraziłeś.
Flawjusz dał im znak ręką, aby mówili ciszej, wskazując przy tem na drzwi prowadzące do pokoju Zofji.
— Czegoż więc chce pan doktor? — zapytał marszcząc brwi.
— Pojedynku.
— Za to że nie pozwoliłem zhańbić mej córki. Dobrze, będzie go miał. Za to, co zrobił, należy mu się słuszna nagroda.
— Do pana należy wybór broni.
— Wybieram broń białą.
— Kiedyż przyślesz nam pan swoich sekundantów?