Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia, miał już czas odzyskać bezczelną śmiałość. To téż nie dając nawet dokończyć starcowi, przerwał mu zuchwale:
— Nie zapominaj się pan, że jesteś w mojem mieszkaniu i jeżeli będziesz mnie obrażać, mogę pana kazać... tu zrobił ruch zrozumiały, wskazując ręką na drzwi.
Flawjuszowi buchnęła krew do twarzy z oburzenia, poczerwieniał jak karmazyn.
— Ty?!... mnie!?.. podniósł rękę i silnem uderzeniem w twarz powalił doktora na ziemię.
Przerażona Zofja chwyciła ojca za rękę i ciągnąc go ku drzwiom, prosiła:
— Chodźmy już ojcze. On nie wart twego gniewu.
Starzec drżąc z oburzenia i gniewu wyszedł za nią machinalnie. Nie mówiąc nic do siebie, przeszli kilka ulic miasta — gdy stanęli przed domem, Zofja z nieśmiałością pocałowała Flawjusza w rękę i rzekła:
— Pozwól mi tam wejść jeszcze i pożegnać się z tobą.
— Czy znowu chcesz mnie porzucić? — zapytał starzec z wyrzutem.
— Po tem co uczyniłam, nie czuję się godną twéj miłości, ani twojéj opieki.
— Matka twoja boleśniéj mnie dotknęła porzucając dla nikczemnika, a jednak przebaczyłem jej — rzekł Flawjusz z westchnie-