Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pan Feliks i pod pozorem porady lekarskiéj zbliżyć się do niego. Wymiarkował zaraz, że doktor wcale o żeniaczce nie myśli, co Wiktorowi było bardzo na rękę, bo mu nie szło wcale o szczęście córki, ale o dokuczenie ojcu. Powoli wkradł się w zaufanie doktora i ofiarował mu swoje usługi; a gdy Feliks wyraził powątpiewanie, czy Zofja pomimo miłości dla niego, zgodzi się na opuszczenie na niepewne ojca, Kudłacz zaproponował, czyby nie można było zrobić dla uspokojenia skrupułów dziewczyny komedji ślubu. Feliksowi plan ten przypadł do smaku — szło tylko o sposobność pomówienia z Zofją i wyprowadzenia jéj z domu, co przy czujności dewotki, Kłyka i zakochanego studenta, o którym także Wiktor się dowiedział, było prawie niepodobieństwem. Należało poprzednio pozbyć się tych niepotrzebnych stróżów.
Śledził odtąd uważniéj Kłyka, aby złapać go na jakiéj sprawce, za którą możnaby go wpakować do kryminału. Nie długo potrzebował czekać na to. Wkrótce wypatrzył, że Kłyk wieczorami wychodził chyłkiem z miasta ku Kaźmierzowi, że wchodził do starego domu niedaleko klasztoru Augustjanów — daléj zauważył, że w domu tym nigdy nie było światła ani jakiegokolwiek śladu życia i ruchu i że pomimo tego, oprócz Kłyka jeszcze jakiś drugi wysoki człowiek przychodził tam