Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co wieczór. Tajemniczość ta zaintrygowała i rozbudziła ciekawość Wiktora. Postanowił bądź co bądź dotrzeć i całą rzecz zbadać. Śledząc już nie tylko Kłyka ale i owego wysokiego mężczyznę, i odszukawszy jego mieszkanie, dowiedział się, że człowiek ten był już raz posądzony o fałszowanie banknotów i trzymany w więzieniu. Jeszcze bardziéj rozwiązała się zagadka Kudłaczowi, gdy raz zobaczył jak Kłyk płacił za miód nowiutkim papierkiem. Zbadawszy tę rzecz, postanowił krótko skończyć z Kłykiem i czatował tylko aby go, gdy wejdzie do ciemnego domu, jak mysz w łapkę, oddać w ręce policji. Właśnie obrał sobie dzień, w którym Kłyk był u dewotki w interesie księdza Modesta. Wiktor czatował już w sieni przeciwległéj kamienicy i skoro tylko wysunął się z bramki, poszedł za nim. Idąc spostrzegł, że jeszcze ktoś inny śledzi Kłyka. Był to, jak wiemy, student, który rozciekawiony tajemniczą rozmową, postanowił nie spuszczać z oka podejrzanego żebraka i szedł krok w krok za nim. Wiktor śledził obu i zacierał ręce na myśl, że może uda mu się dwie ryby złowić na jednę wędkę.
Kłyk nie domyślając się niczego, doszedł powolnym krokiem do mieszkania księdza Modesta. Powiedziano mu, że przed godziną wyjechał ze mszą na wieś, w to samo miejsce, gdzie przed kilka dniami jeździł na pogrzeb.