Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A bodajś ty tak zdechł, jeżeli to prawda. Dziś jeszcze widziałem kartkę.
Wiktor rozśmiał się w duszy, że mu się udało tak podejść Kłyka i dowiedzieć się o mieszkaniu Flawjusza. Nie miał już potrzeby dłużej zatrzymywać towarzysza i w krótce się też rozstali.
Nazajutrz rano był u hrabiny; powiedziano mu, że wyjechała na wieś. Skrzywił się nieco na tę wiadomość, ale wytłomaczył sobie jej odjazd tem, że zapewne wyjechała zebrać potrzebną sumkę dla opłacenia go. Zmuszony czekać, postanowił użyć tego czasu na dogodzenie zadawnionej nienawiści; podobna sposobność mogłaby się nie prędko przytrafić, gdyż po odebraniu pieniędzy od Saby miał zamiar zaraz Kraków opuścić.
Udał się do księdza Modesta, aby wspólnie z nim działać przeciw Flawjuszowi. Ksiądz nie przyjął jego wizyty.
— Nie, to nie — pomyślał Wiktor — to i tobie się przysłużę. Ty chcesz wykraść dziewczynę — ojciec musi ją kochać — to jak ja ją sprzątnę, obu wam dam się we znaki.
Rozmyślając nad sposobami wykonania swego planu, przypomniał sobie, że dewotka mówiła w szynku, iż dziewczyna nie chce opuścić ojca, nie tyle przez miłość dla niego, jak raczéj dla jakiegoś pana Feliksa. Nie trudno było dowiedzieć się, co to za jeden ten