Strona:PL Bałucki - Tajemnice Krakowa.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się z myślą pomszczenia się na nim, skoro tylko sprawa karciana tak się zatrze, że będzie mógł bez obawy wracać do Krakowa. Gdy powrócił, nie zastał już siostry, ani Piotra, ani Flawjusza. O tym ostatnim dowiedział się tylko, że wstąpił do wojska. Teraz, gdy po kilkunastu latach, los zbliżył go znowu z dawnymi znajomymi, myśl pomszczenia się poczęła mu się uśmiechać.
— I gdziesz mieszka ten Flawjusz? zapytał niby z niechcenia Kłyka.
Złodziej przycisnął palcem spodnią powiekę, pokazał mu białko oka, wywiesił język i rzekł:
— Widzicie go — myśli, że na głupca trafił. Naści oko i pecę z grucą. Będę ci gadał — jeszcze co, żebyś potem wypaplał komu i interes mi popsuł.
Wiktor nie chciał się zdradzić, że go ta sprawa tak bardzo obchodzi, zaczął mówić o czem innem. Przy trzeciej kolejce ponczu Kłyk wygadał się, że Kundusia chcąc częściej widywać się z Zofją, dla niewzbudzenia podejrzeń, zamyśla sprowadzić się blizko, aby pod pozorem sąsiedzkiéj znajomości, łatwiéj mogła ją przerabiać na swoje kopyto.
— A właśnie jak raz w tym samym domu jest mieszkanie do wynajęcia.
— Kiedy już ja je wynająłem.
— To na Długiej ulicy, pod pałacem?