Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ryki północnej i Atlantyk rysowały się wyraźnie jak na mapie; błękit oceanu, ciemna barwa lądu i białe plamy śniegiem pokrytych wierzchołków gór wychodziły z wszelką dokładnością. Hudson i cieśnina przedstawiały się jak dwie błękitne wstęgi, a pomiędzy niemi rozróżnić mogli New-York. Dojrzeli też na oceanie na ogromnej rozległości ciemne punkta, w których rozpoznali pająki morskie i okręty amerykańskie, skąd wiedzieli, że są śledzeni przez teleskopy.
— Jak widzę — rzekł Cortlandt — Deepwaters dotrzymał słowa i kazał pilnować nas swym okrętom, aby w razie upadku przyszły nam z pomocą; wiem jednak, że niema obawy, abyśmy jej mogli potrzebować.
— Poczciwa dusza, na niego zawsze liczyć można, choćby na żart dał słowo, dotrzyma go niezawodnie; znamy się od dzieciństwa — mówił Bearwarden.
Wkrótce spostrzegli, że znajdują się w próżnem przestworzu, bo jakkolwiek słońce jaśniało w całym blasku nieznanym im dotąd, widnokrąg był zupełnie czarny, a gwiazdy na nim błyszczały jak o północy.
Odtąd zaczęli zmieniać kierunek pochyło, posługując się siłą apergetyczną, zwracali statek w stronę księżyca, aby, mając z jednej strony, to jest od ziemi, siłę odpychającą, a od księżyca przyciągającą, przyspieszyć lot swój w przestrzeni.
Przyćmione promienie słońca, podobne do tych, które przy zaćmieniu widzieć się dają, szerokiemi snopami rozrzucone po ciemnem tle nieba jaśniały niby ogromna aureola. Czem właściwie była ta jasność, podróżni nasi nie mogli sobie z tego zdać sprawy, pomimo swych wia-