Przejdź do zawartości

Strona:PL Artur Oppman - Cztery komedyjki.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Małgosia (budzi się).
Dobrze, bracie mój jedyny, wnet gotowa będę już. (Zarzuca kaftanik). Mama z tatą śpią tuż, tuż, więc wychodźmy pocichutku, ostrożniutko, pomalutku, by nie zbudzić czasem ich.
Jaś.
Byle tylko wilków złych nie napotkać...
Małgosia.
Albo może czarownicy... czy jest w borze?
Jaś.
Jest podobno... chatkę ma piernikową...
Małgosia.
Ha! ha! ha! piernikowa — mówisz — chatka, ach, braciszku! to mi gratka! taki domek znaleźć nam! wnet urwałabym kawałek!
Jaś.
Czyż się znajdzie taki śmiałek? Jabym pewnie stchórzył sam!
Małgosia.
Ale co tam gadać o tem, nie znajdziemy chatki owej.
Jaś (wskazuje na tapczan, gdzie pada blask księżyca).
Jaki wieczór księżycowy, zda się niebo kapie złotem.
Małgosia (wskazuje na tapczan).
Śliczny wieczór! o poranku będzie pełno malin w dzbanku, wonnych malin różowiutkich, tak soczystych i słodziutkich; ach! ucieszą się rodzice!