Strona:PL Antoni Piotrowski - Od Bałtyku do Karpat.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co jem tak pilno?
— Abo — pada — pośli dziedzica gonić, ze pokrod śwynie.
Tak się baba zcudowaua ze to dziedzic śwynie kradnie.
Przyjechali do dómu, tak chuop wzion zajunca wsadziu babie do skrzynki a kupiuu w mieście u zyda karasiów i poprzywionzywou na śliwach w ogrodzie.
Potem poseu na dach zuapou gouębia, zarznou kozikiem, zeby krew kapaua kominem.
Przychodzi do izby, a tu baba mówi:
— Wies, cerwony dysc padou.
— Nie dziwota, bo chmury przysuy od cerwónego morza. Potem — pada — schowaj te piniendze do skrzynki.
Baba idzie do skrzynki, otwiro a tu zajunc hip! Tak się baba jeszcze bardziej zcudowaua.
Chuop ji pado:
— Kiedy króle mogą sie mić pod wyrkiem i pod piecem, to cego zajunc, nie mo się mić we skrzynce.
Baba już tak ubem krynci, co ozora w gebie utrzymać nie moze, ale nic.
A on pada:
— Wies co?… tak me poli we wnotrzu od gorzouki, co my pieli w Kauusynie!… idź do sadu, przynieś mi pore śliwek.
Tak óna posua, ale już wiency nie psysua, bo jak zobacyua karasie na śliwach, tak sie o mało nie przewróciua, potem skocyua bez puot i poleciaua na wieś i zacena wszystko opowiadać — o tych piniendzach, o tych karasiach, o tem cerwonem dyscu i o tem za-