Strona:PL Antoni Piotrowski - Od Bałtyku do Karpat.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dopiero wilk się trochę obrócił — zobaczył skowronka i powiada:
— Czegoż ty pędraku się swędasz i budzisz mnie?
Dopiero skowronek opowiedział mu, co i jak z tym kretem.
Wilk na to odrzekł:
— Wszystko to bardzo pięknie, ale mi się żreć chce okropnie i na głodno ani myślę pracować dla ciebie. — Daj mi zryć co nie bądź, albo barana albo jałówkę, to jak podjem, to zobaczymy co z tym kretem zrobimy.
— Bój się Boga wilku, a skądże ja ci wezmę barana albo jałówkę?
— To już twoja rzecz, a teraz wynoś się, bo mi się spać chce — jak będziesz miał co do zjedzenia, to mnie obudź,
Przewrócił się na drugi bok i chrapnął,
Biedny skowronczyna myśli sobie, skąd tu temu wilkowi wytrzasnąć żarcia — wzbił się więc w górę i świergocząc patrzał, czy gdzie czego nie zobaczy.
Aż spostrzegł że w jednej wsi tuż blizko odbywa się wesele, słychać było basy i skrzypce i pokrzykiwanie bab grubsze, a dziewek cieńsze.
Z komina chałupy okrutnie się kurzyło — pewno co gotowali. Ano myśli sobie, trzeba zobaczyć zblizka. Podleciał blizko, aż tu zapach okropnie niemiły gotowanego spieczonego mięsa go zaleciał, (bo skowronki mięsa nie jedzą ani pieczonego ani gotowanego tylko surowe robaki) więc myśli sobie: wilk by tu podjadł rzetelnie, ale jak zrobić?