Strona:PL Antologia poetów obcych.djvu/365

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Deszcz ran jego nie obmyje,
    Ni zwierz kości nie zaryje!
    Miesiączek płynie,
    A po dolinie
    Młodzian szedł zbrojny
    Z wrogiem na wojny.

    ∗                    ∗

    I wlókł się Garun daléj po drodze.
    Ku ziemi bujna zwisła mu głowa,
    A na pierś, bólem wydęta srodze,
    Łza się stoczyła jasna, perłowa...
    Wreszcie zgrzybiały, burzą schylony
    Dom swój rodzinny ujrzał z daleka —
    I znów obeschła mokra powieka,
    Ożył nadzieją Garun skrzepiony;
    Bo tam gorące, szczere modlitwy
    Lecą ku niebu ciągle za niego —
    Tam stara macierz prosi, by z bitwy
    Bóg wrócił syna — oj! nie jednego!..
    Więc puka w okno:
    — „To twój syn bieden!
    Twój Garun matko! przyjm go w aule...
    Przez miecze wraże, przez wraże kule
    Przychodzę do cię!...“