Strona:PL Antek (Prus).djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zostańcie z Bogiem! — odparł chłopak.
Znowu uszedł kawał drogi, i znowu zawołała za nim smutna matka:
— Antku!… Antku!…
— Co, matulu? — spytał chłopiec.
Głos jego już słabiej dolatywał.
— A nie zapomnij o nas, synusiu! Niech cię Bóg błogosławi!
— Zostańcie z Bogiem!
I szedł, szedł, szedł, jak ów chłopak, co wybrał się po cyrograf, wystawiony na własną duszę. Wreszcie za wzgórkiem znikł. Na polu rozlegał się jęk zbolałej matki.

Ku wieczorowi niebo zaciągnęło się chmurami i spadł drobny deszcz. Ale że chmury nie były gęste, więc przedarły się przez nie blaski zachodzącego słońca. Zdawało się, że nad szarem polem i nad grzązką gliniastą drogą unosi się złote sklepienie, powleczone żałobną krepą.
Po tem polu szarem i cichem, bez drzew, po drodze grzązkiej, posuwał się zwolna strudzony chłopiec, w siwej sukmance, z kobiałką i torbą na plecach.
Zdawało się, że wśród głębokiego milczenia krople deszczu nucą tęskną melodję znanej pieśni:

Przez dolinę, przez pole,
Idzie sobie pacholę,
Idzie sobie i śpiéwa,
Wiatr mu z deszczem przygrywa!

· · · · · · · · · · · · · · ·

Może spotkacie kiedy wiejskiego chłopca, który szuka zarobku i takiej nauki, jakiej między swoimi nie mógł znaleźć. W jego oczach zobaczycie jakby odblask nieba, które przegląda się w powierzchni spokojnych wód; w jego myślach poznacie naiwną prostotę, a w sercu tajemną i prawie nieświadomą miłość.