Strona:PL Antek (Prus).djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzam, a sama jeszcze żyję na świecie!… A schowałeś, synusiu, pieniądze?
— Schowałem matulu.
Doszli i do figury i poczęli się żegnać.
— Kumie Andrzeju, — mówiła wdowa, łkając — wyście tyle świata widzieli, wyście z bractwa, pobłogosławcież tego sierotę… a dobrze, żeby się nim Pan Bóg opiekował.
Andrzej popatrzył w ziemię, przypomniał sobie modlitwę za podróżnych, zdjął czapkę i położył ją pod figurą. Potem wzniósł ręce ku niebu, a gdy wdowa i obaj jej synowie uklękli, począł mówić:
— O Boże święty, Ojcze nasz, któryś naród swój wyprowadził z ziemi Egipskiej i z domu niewoli, który każdemu stworzeniu, co się rucha, dajesz pokarm, który ptaki powietrzne do ich starodawnych gniazd powracasz, Ciebie prosimy, bądź miłościw temu podróżnemu, ubogiemu i strapionemu! Opiekuj się nad nim, Boże nasz święty, w złych przygodach pocieszaj, w chorobie zdrów, w głodzie nakarm i w nieszczęściu ratuj. Bądź mu, Panie, miłościw, pośród obcych, jakoś był Tobiaszowi i Józefowi. Bądź mu Ojcem i Matką. Za przewodników daj mu Aniołów Swoich, a gdy spełni, co sobie zamierzył — do naszej wsi i do jego domu szczęśliwie go powróć.
Tak się modlił chłop, w świątyni, gdzie polne zioła pachniały, śpiewały ptaki, gdzie pod nimi błyszczała w ogromnych skrętach Wisła, a nad nimi stary krzyż szeroko otwierał ramiona.
Antek upadł do nóg matce, potem Andrzejowi, ucałował brata i — poszedł drogą.
Ledwie uszedł kilkadziesiąt kroków, aż wdowa zawołała za nim:
— Antku.…
— Co, matulu??…
— A jak ci tam będzie źle u obcych, wracaj do nas… Niech cię Bóg błogosławi…