Prawda, byłeś potężny kiedy pośród borów
Ufałeś sobie, obcych nie szukałeś wzorów.
Obu nas potém jeden łańcuch wodził,
Ale tyś go polubił, jam się w nim urodził;
I kiedy zdarte więzy padły pod twe nogi,
Zniknęły ich odciski, zostały nałogi.
Świat, który się przed tobą w nowych kształtach kreśli;
Nie chcesz objąć, pochwycić, całą władzę myśli;
Ciskasz tylko twą pamięć w przeszłości przestworze,
Lecz i ta, jej jutrzenki już sięgnąć nie może,
Niedołężnie wyparta ustaje śród mety,
I tylko wiecznej hańby przebudza szkielety.
Męztwo, siłę, przezorność, skarby mieścisz w sobie,
Czemuż je w tak niegodnym roztrwaniasz sposobie?
Na cóż nam twe ukłony, kuglarskie obroty,
Dworujące zalety a drzymiące cnoty?
Czy nas na krok posuną do naszego celu?
Rzuć okiem wkoło siebie: Oto stoi wielu;
Patrz jak straszne zasoby do powszechnej zguby:
Tu dzika wola w żadne nieujęta kluby,
Tu szlachetna wspaniałość, ale zawsze w skoku,
Tu wzniosłość zatopiona w swym własnym widoku,
Tu chęć zemsty za swoją ułomność natury,
Czy pryska wiecznym jadem z wiecznie ciemnej nóry;
Tu roztropność bez serca, tam życie bez godła,
Tu nikczemne zbójectwo, tam intryga podła,
A na domiar, co? głupstwo. O biada nam, biada!
Namiętność wre i kipi, rozum w dół opada.