Nie tylko widzieć, lecz pojąć nie warte.
Zapasy, wielkie, szlachetne, zażarte.
A i on wtenczas po bojowym trudzie
Szedł do łańcucha, w ludzkiej legał budzie.
Powiedz, ach powiedz: W tej pamiętnej chwili.
Gdy łowcy na mnie w Beskidu skaliska
Hordę kundysów z nienacka puścili,
Powiedz, czym zadrżał śród psiego mrowiska?
Nigdy grzmot chmury kiedy piorun ciska
Z takim łoskotem na góry nie spada,
Jak na mnie spadła napastna gromada.
Ile wrogów było tam
Nie umiem powiedzieć wam,
Spodlonych obróżą
Ale dużo,
Ja wolny, ale sam.
Sam jeden stałem, nie cofnąłem kroku
Szarpią mnie... gryzą, z przodu, z tyłu, z boku...
Jak ryknę — trwoga. A jak machnę — trupy
Trupy wyciągam z kurzącej się kupy;
Biję i walę a gdzie cisnę niemi,
Horda rozdziera nim dopadną ziemi,
A gdy pierzchnęła przed walką daremną,
Ty Brytan-Brysiu stanąłeś przedemną.
Spięci pazurami
Zostaliśmy sami.
Ząb w ząb, oko w oko,
Bylibyśmy opoką;
Ale już dla nas mało ziemi było...
Runęliśmy w dół, ale taką siłą,
Że razem z nami pociągnięta jodła,
Dopiero na dnie walczących rozwiodła.
Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom X.djvu/202
Wygląd
Ta strona została przepisana.