Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skonała pani de Saint Meran, gdyście to wy dwaj, sądząc, iż was nikt nie słyszy, rozmawiali o przyczynach tej nagłej śmierci. Najniesłuszniej obwiniasz, panie, los i Boga, który tylko tyle jest w tej sprawie winien, iż pozwala, aby morderca mógł żyć tak długo na tej ziemi bezkarnie! Wiedz, iż ja to właśnie rozmowę waszą słyszałem i biada mi, iż natychmiast nie zrobiłem z niej użytku, byłabyś żyła, Walentyno! I ja więc jestem, Boże!... współwinowajcą twej śmierci. Lecz teraz winowajca ten przemieni się w mściciela. Jest to czwarte morderstwo. Jeżeli ojciec twój, Walentyno, zapomni, co ci jest winien, to wtedy ja, przysięgam ci, ścigać będę mordercę!
Po słowach tych nastąpiła reakcja. Łzy, które dotąd dusiły go, wytrysły z oczu i padł na kolana przed łożem Walentyny z rozdzierającym serce szlochem.
Teraz doktór uważał za konieczne przemówić.
— I ja również — powiedział mocnym głosem — dołączam prośbę mą do prośby pana Morrela, domagając się sądu i kary za zbrodnie, zwłaszcza, że i moje sumienie czuje się winnem, iż przez karygodne pobłażanie ośmielało mordercę do popełniania czynów coraz okropniejszych.
— Boże Miłosierny — zawołał Villefort pokonany.
W tej chwili Morrel podniósł głowę i ujrzał w oczach Noirtiera blask niezwykle silny.
— Spójrzcie panowie — zawołał — pan Noirtier chce mówić.
— Tak jest — wyraził spojrzeniem starzec.
— Czy znasz pan może mordercę?
— Tak.
— I wskażesz go nam? — zapytał młodzieniec.
Noirtier zwrócił wtedy na nieszczęśliwego młodzieńca pełne przejmującej melancholji spojrzenie, którem tak często uszczęśliwał Walentynę. Potem jednak skierował swój wzrok na drzwi wejściowe i tak je pozostawił z zastanawiającą uporczywością.
— Chcesz, panie, ażebym wyszedł? — odezwał się z bezmiernym bólem Morrel, który zrozumiał wreszcie ten wzrok.
— Tak jest.