Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przez ciebie będzie kochany. Umarły wstąpi do grobu, widmo wsączy się w cienie nocy.
— Co mówisz, Edmundzie?
— Mówię, że gdy taka jest wola twoja, Mercedes, to umrzeć trzeba.
— Masz umrzeć?... A któż to powiada?... któż to o śmierci mówi?
— Nie myślisz chyba, bym po publicznej zniewadze, nie pomszczonej, mógł żyć dłużej?... To, co kochałem najbardziej po tobie, Mercedes, to była godność moja; zdruzgotałaś ją swemi słowami, więc umrę.
— Ależ nie będzie pojedynku, Edmundzie, skoro mu przebaczasz?
— Będzie, pani — odparł uroczyście Monte Christo — tylko zamiast krwi syna, którą ziemia napoić się miała, moja krew popłynie.
— Edmundzie — rzekła Mercedes — jest Bóg nad nami. Jemu więc ufam i spokojnie czekać będę na łaskę Jego. Już ten Bóg wyrwał syna, z nocy tej, z objęć śmierci, więc i ty, Edmundzie, żyć będziesz.
— Nie wiem tego, Mercedes. Nie mam twej wiary. Wiem to jedynie, iż ogromną dla ciebie uczyniłem ofiarę. Wyobraź sobie Najwyższego Stwórcę, który, stworzywszy już świat, potem, dla oszczędzenia łez jednemu aniołowi w chwili, gdy miał sam stanąć w zachwycie nad dziełem swojem, — zagasił słońce i strącił znów wszystko w chaos niebytu, w noc wiekuistą... Wyobraź sobie, a wtenczas pojąć może będziesz zdolna, ile ja tracę, tracąc życie w tej chwili.
Mercedes spojrzała na hrabiego okiem, w którem malowały się: podziw, wdzięczność, miłość, uwielbienie.
— Edmundzie, mam jedno dla ciebie słowo...
Uśmiechnął się gorzko, boleśnie.
— Edmundzie... chociaż czoło moje pomarszczyło się, przygasły oczy, cała moja zniknęła piękność, chociaż dzisiejsza Mercedes jest już niepodobna z rysów twarzy do tej, którą znałeś ongi, przekonasz się jednak jeszcze, że jej serce jest