Przejdź do zawartości

Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mierne, a tak nieznośne poczucie bezradności... Bo cóż mogłam dla ciebie uczynić, Edmundzie?... modlić, się i płakać, jedynie, nic więcej! Słuchaj, przez dziesięć lat ostatnich, już tutaj, w Paryżu, noc w noc jeden i ten sam miewałam sen, sen-zmorę. Mówiono tutaj w sądownych kołach o tobie, że chciałeś ujść z więzienia, tym mianowicie sposobem, że zająłeś miejsce jednego z więźniów zmarłych, a więc żyjącego trupa strącono z wież zamku If. Mówiono, że krzyk twój właśnie, gdyś tak leciał w dół, zanim padłeś i rozbiłeś się o skały, zawiadomił grabarzy o fakcie zmiany. Otóż przysięgam ci, Edmundzie, na głowę tego syna, za którego błagam cię w tej chwili, że przez lat dziesięć, noc w noc, widziałam ludzi, kołyszących bezwładnie ciało w długim worku na szczycie czarnej skały; przez lat dziesięć noc w noc, słyszałam ten twój krzyk okropny, który mnie budził drżącą i zimnym potem oblaną. O, Edmundzie!... wierz mi, że i ja wycierpiałam wiele.
— A czy i ty, pani, umierałaś noc w noc z ojcem swoim jak ja umierałem, nie mogąc mu dać ratunku, a wiedząc, że bez mej pomocy musi on umrzeć z głodu?... Czyś widziała kobietę ukochaną, wyciągającą ręce do twego rywala, gdy ty się tarzasz na dnie więziennego lochu?...
— Nie!... Lecz się boję, bym noc w noc nie widziała ukochanego mego, jak ten morduje mego syna!
Mercedes wymówiła te słowa z taką głęboką boleścią i z taką rozpaczą, że wyrwały one łkanie z piersi Monte Christo.
Lew został poskromiony, mściciel zwyciężony.
— Czegóż żądasz ode mnie? — rzekł — chcesz, ażeby syn twój nie zginął?... Dobrze. Żyć więc będzie.
Mercedes krzyknęła radośnie, natomiast łzy potoczyły się z oczu Dantesa, lecz znikły natychmiast.
— Dzięki ci, dzięki, Edmundzie!... zawołała Mercedes, porywając dłonie hrabiego i do ust je cisnąc — widzę cię znów takim, jakim byłeś w mych marzeniach, jakim cię zawsze kochałam. O!... teraz mogę ci to powiedzieć!
— Tem bardziej, że biedny Edmund nie tak znów długo