Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jednakże muszę ci, pani, powiedzieć: zbierz wszystką swą odwagę, całą moc duszy, bo do tej chwili nie znasz jeszcze sprawy tej w całości.
— Boże wielki!... zawołała pani Danglars z przerażeniem — cóżby jeszcze być mogło?
— W sprawie tej pani widzisz tylko przeszłość, przeszłość mroczną i posępną, gdy tymczasem może mieć ona przyszłość... przyszłość jeszcze bardziej ponurą, okropną, krwawą nawet.
Baronowa, znając zimną krew de Villeforta, przeraziła się tem jego uniesieniem tak dalece, że mimowoli otworzyła usta do krzyku, głos jednak zamarł jej w piersiach.
— Jakim sposobem ta przeszłość zmartwychwstała? — zawołał de Villefort — jakim sposobem z głębi grobu wyszła na świat? — pojąć nie mogę.
— Prosty wypadek, niestety, to sprawił — powiedziała Herminja.
— Wypadek?... o nie! W takich razach niema wypadków.
— A czyż nie był to wypadek, że hrabia Monte Christo nabył ten sam dom właśnie? Czyż nie wypadek sprawił, że kopać kazał w ogrodzie?... by na powierzchnię ziemi wydobyć szczątki mojej biednej dzieciny?
— Otóż jestem zmuszony powiedzieć pani, że hrabia Monte Christo nie mógł znaleźć przy kopaniu ani skrzynki okutej, ani też szkieletu nowonarodzonego dziecka, ponieważ pod temi drzewami, w ogrodzie tym, nie było ich wcale. I to jest właśnie najokropniejsze.
— Nie było ich wcale? — powtórzyła pani Danglars, wlepiając osłupiały wzrok w twarz prokuratora królewskiego, w spojrzeniu którego malował się najokropniejszy przestrach. — Nie było wcale?... powtórzyła raz jeszcze.
— Nie — potwierdził de Villefort, opuszczając czoło na ręce skrzyżowane, na stole leżące — nie było ich tam, nie było!...
— Czyż nie w tem miejscu pochowałeś nasze dziecię? Tak przecież mówiłeś... Dlaczegóż mnie oszukiwałeś?... W jakim celu?... powiedz pan!
— Owszem pochowałem je tam, w ogrodzie i w miejscu,