Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 02.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A gdybyś wśród młodzieży, którą poznać możesz, znalazła kogoś takiego, któryby ci się podobał, — możebyś zechciała wtedy pójść za nim?...
— Nie widziałam jeszcze nigdy mężczyzny równie jak ty pięknego i nie kochałam nikogo, prócz ciebie i ojca.
— Biedne dziecię!... ale też nie mówiłaś nigdy z nikim, tylko z ojcem i ze mną.
— A czyż ja pragnę rozmawiać z kimkolwiek? Mój ojciec nazywał mnie zawsze swojem szczęściem, ty mówiłeś niejednokrotnie, że jestem radością twego życia....
— To ojca swego pamiętasz jeszcze?
Uśmiechnęła się na to pytanie.
Jes on i tu, i tu — rzekła, kładąc rękę na sercu i na oczach.
— A ja, gdzie jestem?... zapytał z uśmiechem Monte Christo.
— Ty... jesteś wszędzie!
Monte Christo ujął dłoń Hayde, chcąc ją ucałować, lecz naiwne dziewczę cofnęło rękę, nadstawiając czoła.
— W każdym razie wiedz, Hayde — rzekł hrabia poważnym tonem — że jesteś wolna. Jeżeli zechcesz tu pozostać — pozostań, jeżeli odejść zapragniesz — uczynić to możesz w każdej chwili, a nawet udać się, dokąd tylko zechcesz, na rozkazy twoje jest powóz zawsze gotowy. Ali i Mirto towarzyszyć ci mogą wszędzie, jeżeli tylko taka będzie twoja wola. Jednę tylko mam do ciebie prośbę...
— Jaką?
— Zachowaj tajemnicę swego urodzenia, nie wspominaj nigdy jednem choćby słowem, o swej przeszłości, w żadnym wypadku nie wymów imienia swego dostojnego ojca, ani twej nieszczęsnej matki.
— Panie mój, już raz ci powiedziałam, że nikogo widzieć nie pragnę, a więc i nikogo nie będę widziała.
— Dziecię moje — odpowiedział Monte Christo — wiesz dobrze, że ja cię nigdy nie opuszczę, drzewo przecież nie opuszcza nigdy kwiatu, ale kwiat opuszcza drzewo.