Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miłosnego wyznania upajała się tą bezgraniczną czułością płynącą z rozmodlonych oczu młodzieńca. Tamta smagła twarz o czarnych oczach, którą w marzeniach stawała obok, walczyła z Władysławem, znikła teraz zupełnie w obec współzawodnika żywego, z krwi i kości. Namiętne przywiązanie przemawiające z każdego ruchu, z każdego spojrzenia młodego człowieka, zwolna, bezwiednie zapanowało nad nią, serce jej uderzało niespokojnie, a w wyobraźni starała się sobie przedstawić dokładnie tę chwilę, kiedy on jej wyznawać będzie swą miłość namiętną; stroiła ją tysiącem kwiatów rozbujałej dziewczęcej fantazji... Czy kochała go jednak? — Nie wiedziała tego sama. Czuła tylko dokładnie, że dusza jej pragnie całą siłą owego nieznanego dotychczas uczucia; że pragnienie to objęło już całą jej istotę, że krąży wraz z krwią po całym organizmie i serce jej ściska nieznaną przedtem trwogą, lub bezwiednie, mimowolnie rumieni jej policzki gorącej krwi strumieniem. Nie mogła sobie wyraźnie powiedzieć, że kocha Władysława Kierbicza; czuła jednak, że gdy on od niej miłości zażąda, to nie odmówi mu i jest w stanie pokochać go — na zawsze, do śmierci, całą potęgą młodego, miłości spragnionego serca.
Rozmowa przy herbacie toczyła się dalej o sprawach obojętnych, a tych dwoje siedziało milcząc; zapatrzeni byli w siebie, a choć chwilami spuszczali oczy ku ziemi, to tylko na to, ażeby je natychmiast znowu na siebie skierować.
Wreszcie marszałkowa, widząc doskonale roztargnienie Władysława i zmięszanie Jadwigi, popatrzyła z cichem westchnieniem na milczącego, w sufit zapatrzonego jedynaka, marzącego zapewne o jakiemś nowem fizycznem doświadczeniu i