Przejdź do zawartości

Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zek... — i złapał go znowu za rękaw od paletota.
Zebrani w drzwiach restauracji współtowarzysze uczty i służba restauracyjna, zabawieni tą sceną, śmieli się głośno i wrzaskliwie. Władysława zaczynało to już niecierpliwić.
— Puść rękaw! Bydle przeklęte! — zawołał do pijanego aktora, zapominając już o konwenansach.
— Nie! Jej bohu, nie puszczę. Ja opiekun!... ja nie dam jej upaść!... Grafie, sumienie!... Grafie, jasny promień sztuki!... Grafie...
Nie skończył, bo Władysław zniecierpliwiony do ostateczności, zawołał: — Pójdź precz, pijane bydle! — i tak go pchnął, że zataczając się upadł aktor o piętnaście kroków poniżej na chodnik. Rzuciwszy jeszcze zebranym u drzwi restauracji i cieszącym się z przypadku Welona towarzyszom zwięzłe: do widzenia wsiadł Władysław do powozu i spytał tulącej mu się do ramienia dziewczyny:
— Gdzie mieszkasz?
Zwoszczyk[1] już wie, on mię zawsze wozi. On i ciebie teraz będzie woził... — dodała ciszej. — Nieprawdaż?...
Odpowiedział jej pocałunkiem.
Powóz toczył się szybko po nierównym bruku, luzując się na zakrętach wązkich uliczek, wreszcie zatrzymał się. Władysław wysiadł, podał rękę dziewczynie i zbliżył się do drzwi domu; fiakra odprawił.

— Znam ten dom — szepnął przyciskając ramieniem rękę dziewczyny mocniej do siebie. — To Fahrenholza, ulica Kuźniecka.

  1. Fiakier.