Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oh! oh! C’est très amusant! — wołał w chwilach, kiedy mu wybuchy śmiechu na to pozwalały — Władek, ty jesteś niezrównany w pomysłach... Cha! cha! Tyfus plamisty!... plamisty!
Po chwili spoważniał nagle, przestał się śmiać, a twarz swą przyoblekł w surową na pozór powagę, pod którą jednakże bystre oko mogło było dostrzedz kurczowe drganie muszkułów, powodowane tłumieniem wewnętrznego śmiechu... Wstał i biorąc świeżo nalany kielich, przemówił uroczystym głosem:
— Panowie! Wznoszę tu zdrowie zasłużonego obywatela, godnego naszego przyjaciela i dzisiejszego gospodarza — Władysława Kierbicza!.... Zasłużonego! Tak! nawet bardzo zasłużonego. Czyż nie jest zasługą prawdziwą jego ostatni czyn bohaterski? Jak drugi Almanzor, król Alpuhary, wniósł on zarazę do obozu naszych wrogów... Tak! Rzekł im: „Wy tak możecie umierać!“ Jeżeli nawet nie poumierają, zawsze może to w nich wywołać poważne zaburzenia... w systemie trawienia — ze strachu. Niech więc żyje mściciel naszych procentów! Vivat Ladislaus!
I wychylił jednym haustem pełny kielich wina.
Gospodarz, śmiejąc się serdecznie, dziękował za toast. Wszyscy powstali, kolacja się skończyła. Przechodząc do położonego obok saloniku, nielitościwy hrabia miał jeszcze czas szepnąć zachwycającemu się jego wymową Jasiowi:
— Ty nigdy nie doczekasz się tak uroczystej chwili w życiu, żebyś zasłużył na toast przezemnie wnoszony, choćbyś zdołał rozniecić pożar grzesznej miłości w sercach dwunastu westalek. Oh! nie. Ty będziesz zawsze niedołęgą. Co prawda, to prawda,