Strona:PL Abgar-Sołtan - Klub nietoperzy.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie Fiks! Jak pan do Rajpola powrócisz, zajedź nasamprzód do apteki i każ się skropić karbolowym kwasem. Tyfus plamisty jest bardzo zaraźliwy, boję się bardzo, żebyś się pan tu nie zaraził sam, a i w domu mogą się od pana żona i dzieci ponabawiać tej choroby.
Żyd tylko jęknął żałośnie i w kilku susach był już na dziedzińcu. Doktór i gospodarz, który tego tylko czekał, siedząc w sypialnym pokoju, stanęli teraz w oknie i śmiejąc się wesoło, patrzyli jak szanowny pan Fiks pędził galopem, nie oglądając się, przez dziedziniec do bramy, gdzie oczekiwał go wspaniały ekwipaż, złożony z jednego ślepego, drugiego kulawego konia i starej bryczki, darowanej mu w hojnym upominku przez Władysława.
— Doktorze! doktoreczku! Powinienbym cię ozłocić. Figiel udał się nam znakomicie..
Tu, jakby przypominając coś sobie, zawołał nagle:
— Hej! Mikołaj, dawaj-no herbatę — a zwracając się do gościa, mówił dalej: — Ależ to ze mnie także znakomity gospodarz, urządzam ci hecę z żydem, wyprawiam babilońskie awantury, a ty tymczasem musisz być głodny, jak Tantalus.... Gdzież to nocowałeś? Skąd jedziesz, doktorze?
— Z Browarki — odpowiedział gość, poważniejąc nagle — umyślnie do ciebie wstąpiłem, bo mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia.
— Doskonale! wybornie! Tylko nie rób takiej obmokłej miny, jakbyś mi miał śmierć jaką zwiastować — i biorąc doktora za obie ręce, pociągnął go do stołu, na którym już stała świeżo nalana herbata i zimne przekąski. — Siadaj, jedz, pij i rozpowiadaj o wesołych rzeczach.