Strona:PL Abgar-Sołtan - Dobra nauczka.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Żeby był w jakim konwikcie, albo u OO. Jezuitów, albo u jakiego profesora, nigdyby do tego nie było doszło — szeptała sama do siebie, przerwawszy na chwilę gorące modlitwy.
Koło trzeciej sen ją zmorzył — zasnęła oparłszy głowę o pulpit klęcznika. I tak ją rano o ósmej zastała Rozalia, przychodząca zazwyczaj o tej porze po klucze i dyspozycyę obiadową.
— Przysięgam Bogu, pani się nie kładła! — zawołała starowina, klasnąwszy gniewnie w dłonie. — To grzech i obraza boska, takie nabożeństwo.... Sama księdzu kanonikowi powiem.
Panna Teresa przetarła oczy, przeżegnała się później pobożnie i na jej wyschłej nieregularnej twarzy zaigrał jej zwykły łagodny i ujmujący uśmiech.
— Nie gderaj no na mnie Rozalio! — rzekła łagodnym, cichym głosem. — Mam i