Przejdź do zawartości

Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Marina del Vino, a każdy z ludzi składający ten tłum zbity, uniesiony szałem ryczał:
— Śmierć Jakobinowi! śmierć ateuszowi, śmierć przyjacielowi francuzów! na stos z nim, na stos!
Straszna myśl błyskawicą przebiegła umysł księcia. Mężczyźni w sukniach w nieładzie, na wpół nadzy, zbroczeni krwią, stojąc w oknach mieszkania jego brata rozprawiali machając rękami.
Wyskoczył z powozu, rzucił się jak szalony w ten tłum zbity, wydając niezrozumiałe okrzyki, usuwając z siłą jakiej nie czuł dotąd w sobie, mężczyzn dziesięć razy silniejszych od siebie, a w miarę jak się zapuszczał w ten ocean, którego każda fala reprezentowała człowieka, stawał się coraz opryskliwszym, wpadał w coraz większy gniew, w coraz większą wściekłość. Nakoniec, dotarłszy do środka, wydał krzyk straszliwy. Stał teraz naprzeciwko stosu złożonego z rozmaitego drzewa, na którym cały krwią zlany, omdlały, zbity leżał... brat jego, na wpół nagi. Nie mógł go już nie poznać, nie mógł już powiedzieć: To nie on! Nie! nie, nie! to był on! don Clemente, dziecko jego serca, brat jego wnętrzności.
Książe zrozumiał rzecz tyko jedną i nie potrzebował już wiedzieć nic więcej prócz tego, że te tygrysy ryczące, ci ludożercy wyjący, te szatany, które się śmiały około stosu, byli to mordercy jego brata.
Trzeba oddać tę sprawiedliwość księciu, iż sądząc, że brat już nie żyje, nie pomyślał by go przeżyć choć chwilkę jedną; coś podobnego nie przedstawiło się nawet jego umysłowi.