Przejdź do zawartości

Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak Najjaśniejsza Pani, odpowiedział męzki głos z dołu schodów.
— Przybywasz bardzo późno, powiedziała królowa, wracając na swoje miejsce z twarzą ponurą i zmarszczonemi brwiami.
— Na honor! nie wiele brakowało abym nie przybył wcale, odrzekł ten którego obwiniono o brak pośpiechu.
Głos coraz więcej się zbliżał.
— I dlaczegóż to o mało że nie przybyłeś wcale?
— Bo sprawa była tam trudna, odpowiedział człowiek ukazując się nakoniec we drzwiach.
— Czy załatwiona przynajmniej?
— Tak pani, dzięki Bogu i świętemu Pasqualowi memu patronowi, jest załatwiona i dobrze załatwiona, ale drogo kosztowała.
Mówiąc to, zbir kładł na fotelu płaszcz zawierający w sobie przedmiota, które uderzywszy o meble wydawały dźwięk metaliczny. Królowa patrzyła na to z wyrazem ciekawości i wstrętu.
— Jakto drogo? zapytała.
— Jednego człowieka zabito, trzech raniono, tylko tyle.
— To dobrze. Wdowie wyznaczy się pensja, ranionym da się gratyfikację.
Zbir ukłonił się na znak podziękowania.
— Więc ich było kilku? zapytała królowa.
— Nie pani, był tylko jeden; ale byłto lew nie człowiek. Musiałem rzucić w niego mój nóż o dziesięć kroków, inaczej wyszedłbym tak jak inni.
— Ale nakoniec?