Przejdź do zawartości

Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chodziły od niego; sam miałem zaledwie słabe pojęcie o dobrem i złem. Miałem lat piętnaście kiedy jednego dnia powiedział mi jak to już mówił dwa razy: — Wyjeżdżamy. — Nawet nie pomyślałem zapytać go: — Gdzie jedziemy? — Przejechaliśmy Prusy, Prowincje Nadreńskie, Szwajcarją, przebyliśmy Alpy. Na przemian mówiłem po niemiecku i po francuzku nagle przybywszy nad brzegi wielkiego jeziora, usłyszałem mówiących innym językiem, był to włoski poznałem mój rodowity język i zadrżałem. Wsiedliśmy na statek w Genui i wylądowali w Neapolu. W Neapolu zatrzymaliśmy się kilka dni, ojciec mój kupił dwa konie i zdawał się szczególną zwracać uwagę w wyborze tych zwierząt. Pewnego dnia przyprowadzono do stajni dwa przepyszne zwierzęta, mieszanej rasy angielskiej i arabskiej; spróbowałem konia dla mnie przeznaczonego i wróciłem dumny, żem był panem podobnego zwierza. Wyjechaliśmy z Neapolu wieczorem, pędząc jakąś część nocy. Około godziny drugiej rano, przybyliśmy do małej wioski gdzie zatrzymaliśmy się. Odpoczynek tam trwał do siódmej rano. O siódmej zjedliśmy śniadanie; przed wyjazdem ojciec powiedział mi: — Salvato, nabij twoje pistolety. — Są nabite, mój ojcze, odpowiedziałem. — Wystrzel je więc i nabij na nowo z największą ostrożnością, żeby nie spaliły na panewce; będziesz ich potrzebował użyć dzisiaj. Miałem je wystrzelić w powietrze nie zrobiwszy żadnej uwagi; mówiłem już o bezwzględnem posłuszeństwie swojem dla ojca, lecz ojciec zatrzymał mi rękę; — Czy zawsze jeszcze tak celnie strzelasz? zapytał. — Czy chcesz to wi-