Przejdź do zawartości

Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go na zewnętrznej platformie skały, schylonego nad morzem i wyciągającego ku łodzi smolną pochodnię, pośród obłoków piany niezdolnej jej zgasić.
Wtenczas, jakby wypływając z przepaści morza, łódź ukazała się o kilka stóp od podstawy zamku; obadwaj żeglarze opuścili swoje wiosła i klęcząc z rękoma wzniesionemi w niebo, wzywali Madonny i świętego Januarjusza.
— Liny! wołał młody człowiek.
Nicolino wszedł na framugę okna i trzymany w pół przez herkulesowego Manthonnetta, rzucił na statek jeden koniec liny a Schipani i Cirillo trzymali koniec drugi.
Lecz zaledwie usłyszano stuk liny uderzającej o drzewo łodzi, kiedy niezmierna fala tą rażą przychodząca od morza, rzuca z nieprzyzwyciężoną siłą łódkę o skałę. Usłyszano trzask śmiertelny, a po nim krzyk rozpaczy; potem łódź, rybacy, pasażer, wszystko znikło.
Tylko ten wykrzyk jednoczesny wybiegł z piesi Schipani’ego i Cirilla:
— On ją trzyma! on ja trzyma!
I zaczęli ciągnąć linę do siebie.
W istocie, po chwili morze rozdzieliło się u stóp skały i przy świetle pochodni trzymanej przez Hectora Caraffę nad przepaścią, ujrzano wychodzącego z niej młodego adjutanta, który wdarł się na skałę, schwycił rękę podaną mu przez hrabiego Ruvo, wskoczył na platformę i cały zlany, ciśnięty do piersi swego prząjaciela, z pogodnym wzrokiem i głosem w którym niepodobna było odróżnić naj-