— To chyba przez skromność. Pani jeździsz wierzchem lepiej jak ja.
— To jéj ojciec nauczył ją tak dobrze jeździć; nie mogła miéć pod tym względem lepszego przewodnika.
— Jak twoje zdrowie? — pytała Antonina Edmunda.
— Bardzo dobrze moja droga, jestem szczęśliwy. Patrz, jak przyjemnem byłoby dla nas to życie, te wieczory spędzane w gronie ukochanych osób... czy można więcej żądać?
— Myśl tak ciągle, — niczego więcej niepragnę.
Pani Pereux pozostawiła Gustawa przy Laurencyi, obok któréj on usiadł, — a sama poszła przyrządzić rumianek, który od czasu do czasu popijał jéj syn.
Dwaj gracze ukończyli swoją partyjkę; Komendant wziął kapelusz i wszyscy gotowali się do wyjścia.
— Ojcze, pytała Laurencya, p. Daumont nie wie czy jutro konno wyjedziemy?
— Nieinaczéj.
— A więc o ósméj, rzekł Daumont przyjadę po pana, Komendancie.
— Będziemy gotowi.
Dwie rodziny pożegnały się i rozstały.
Gustaw poszedł do swego pokoju, który znajdował się nad gabinetem Edwarda i otworzył okno.
Patrzył jak znikali z jego oczów pan Mortonne jego żona i córka, która szła sama jedna za niemi jakto jéj się zazwyczaj zdarzało. Spostrzegł, jak Laurencya obejrzała się w stronę gdzie stał domek pani Pereux. Zamknął okno.
Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/260
Wygląd
Ta strona została przepisana.