Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu spadały, a uśmiech który okraszał te usta blade był słodkim, zachwycającym i sympatycznym, jak dusza tego, którego był odbiciem. Widząc wchodzącego Edmunda, osoby znajdujące się w salonie podniosły się ku niemu. Osobami temi były te, z któremi zrobiliśmy już znajomość.
— Wiem panie, odezwał się Edmund do komendanta, wiem z jaką ujmującą troskliwością, przychodziłeś codziennie wywiadywać się o moje zdrowie, — pozwól mi przeto pan wynurzyć ci całą moją wdzięczność i ścisnąć rękę jak prawdziwemu przyjacielowi. Komendant uścisnął, pod wpływem wzruszenia rękę którą mu podawał chory.
— Raczyłyście i wy panie, ciągnął daléj Edmund zwracając się ku pani Mortonne i jéj córce, towarzyszyć zawsze mojéj matce i pocieszać ją w smutnych przejściach, pod ciosem których upadała.
Niecierpliwie oczekuję téj chwili, w któréj będę mógł z kolei złożyć paniom moje uszanowanie w ich własnym domu; towarzystwo chorego, co prawda nie bardzo łakome; nie zważając na to mam jednak niepłonną nadzieję iż przez ciąg mojéj rekonwelescencyi, panie nie pozbawicie nas przyjemności widzenia was częstego.
— Pańska zacna matka, odrzekła żona komendanta, byłą bardzo o pana niespokojną, mimo naszego starania nie zdołaliśmy ja i Laurencya, uspokoić jéj w ciągłych obawach,