Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

samotny nieznany domek, ukryty jak gniazdko na drzewie, przeglądający się w falach wód przezroczystych; — bo tu, mielibyśmy ciągle przed oczyma widok śmierci innych. Zamkniemy się w nim, moja matka, ty i ja. Co robić, i mówić będą ludzie, — nic nas to obchodzić nie będzie. Ukryjemy nasze szczęście przed wszystkich oczyma, żyjąc w odosobnieniu i nikt nigdy nie ujrzy na naszem czole troski coby je zachmurzyła. Dzieci nasze, bo Bóg nam ich nie odmówi, rosnąć będą w obec swoich rodziców i natury, wzrastając w cnoty. Jeden grób nas połączy, jak jedna miłość nas zespala. Spoczywać będziemy oboje pod jakim wzgórkiem ukochanym od słońca a każdy pasterz przechodząc ze swoją trzodą obok naszego kamienia westchnie, pomyślawszy... „tobyli szczęśliwi ludzie;” — wszelka inna ambicya w porównaniu z tą jest szaleństwem jak widzisz.
Słysząc tak mówiącego swego męża Antonina brała go za ręce, a uśmiech okraszał jéj usta; wszystko co on mówił, znajdowało się niemal wyrytem w duszy jego żony, było to bowiem marzenie o którem ustawicznie w snach swoich złotych śniła. Powtarzali je każdodziennie.
Nareszcie pan Devaux pozwolił swojemu pacyentowi podnieść się z łóżka i przyjść do salonu, korzystając z czego Edmund wszedł opierając się na ramieniu Antoniny i swojéj matki.
Był bardzo zmieniony... Marmurowa bladość osiadła mu na twarzy, usta się ściągnęły, oczy, które szczupłość twarzy powiększyła dwa razy, jaśniały nowym ogniem życia, — pukle długich błąd włosów w tył głowy