Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Antonina siedziała przy łóżku Edmunda, który mógł zaledwie mówić, ale który patrzał na nią oczami ducha swego, ściskając za rękę.
— Tyś ciągle płakała od trzech tygodni, mój biedny aniołku, rzekł on głosem osłabionym, — ileś przez ten czas nie wycierpiała! Co to za okropna rzecz choroba, która nam niedozwala widzieć osób które kochamy! Czułem cię tam, gdyż jeden z fibrów mego serca jest połączony z tobą a przecież nie mogłem cię widzieć, nie mogłem mówić do ciebie, a maligna przygłuszała to com pragnął ci wypowiedzieć.
— Biedny przyjacielu!
— O, jeżeli powrócę do zdrowia, pragnąć będę moja Antonino, abyś była kobietą najszczęśliwszą w święcie, tak jak już jesteś najbardziéj ukochaną. Gdzie jest moja matka, moja dobra matka, — czy wiesz iż zapominam o niéj przy tobie! Tak cię kocham, iż miłość moja, objawia się wpierw niż życie samo.
— Twoja matka jest w salonie; wie ona dobrze o tem iż lubisz kiedy mnie ujrzysz za swojem przebudzeniem; a kiedy cię widzi zdała od niebezpieczeństwa, mówi sobie: „niepotrzebuje on już mnie więcéj”.
— Idź jéj poszukaj, rzeki Edmund, którego oczy zaczęły łzami zachodzić na wspomnienie czułego przywiązania swojéj matki; wyłaję ją, iż nie oczekiwała na moje przebudzenie. To jéj przyjemność sprawi. Nie jesteś o nią zazdrosna?
— Nie ale zdaje mi się, iż ona jest o mnie zazdrosną