Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obicia pięły się naturalne kwiaty bez zapachu, ale bogate barwami i myślą.
— Nie chcesz jechać na wieś mówił jéj Edmund, to ja chcę aby wieś przyjechała do ciebie i to nie tylko w lecie, ale i w zimie.
Po całych godzinach nasi młodzi zakochani przesiadywali w tym cienistym pokoju, którego zapuszczone żaluzje i zamknięte okna przepuszczały tylko półcienia, podobne do zmroku czerwcowego. Edmund nie chciał aby obca ręka dotknęła nawet sukni Antoniny.
— Dopóki ja żyję, mawiał, nikt, nawet służąca nie dostąpi do ciebie. To nie jest wynikiem zazdrości, tylko egoizmu. Zdaje mi się, że dotknięcie obcych zmniejszyłoby wartość twą w moich oczach.
Dla tego też, kiedy Edmund wychodził ze swoją żoną, chciałby ją zanieść aż do samego powozu lękając się, aby niedotykali ziemi swojemi nogami. Okrywał ją najstaranniéj, aby ukryć tę piękność, która nienależała i nie powinna była należeć jak tylko do niego. Układał ją w pojeździć jak dziecko, mówiąc stangretowi, kiedy go pytał gdzie mają jechać: „na pole.”
Zazwyczaj wieczorem odbywano te przejażdżki. Do drugiéj godziny zwykle sami pozostawali i wtedy świat do nich należał. Kiedy niekiedy Edmund prosił jéj aby co zaśpiewała, a nim śpiew ukończony został, przytłumiał go zwykle pocałunkiem na ustach młodéj żony.
Kiedy powrócili z przejażdżki, Edmund układał swoją żonę do snu. Pewnego wieczoru podczas gdy