Strona:PL A Dumas Antonina.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

popłynęły jéj a ona sama upadla na krzesło podnosząc chustkę do oczów.
— Mój Boże, co ci jest matko? zawołał Edmund rzucając się do kolan pani Pereux. Na Boga, co ci jest? Czyś jest słabą? czy czeka nas jakie nieszczęście?
— Nie, moje kochane dziecko, odrzekła święta kobieta przyciskając konwulsyjnie do łona swojego syna, niczego nie potrzebujemy się obawiać.
Ale ty wiesz, jak ja jestem lękliwą i łatwo niepokojącą się. Jest tak późno. Nie widziałam cię powracającego. Lękałam się, aby ci się co złego nie stało... Zazwyczaj, jak powracasz wieczorem, przychodzisz uściskać swoją matkę; dziś zapomniałeś widać o tem. Obawiałam się czy ci co niedołęga, czy nie miałeś jakiego zmartwienia i przyszłam się o tem upewnić. To niespodziewane wzruszenie, które powoduje moje zbytnie może przywiązanie ku tobie, jest wynikiem łez ciągłych. Uściskaj mnie, mówiła pani Pereux ocierając łzy z oczów i siląc się uspokoić, — uściskaj mnie, i nie mówmy więcéj o tem. Co się zaś tyczy tego listu...
— Co mnie obchodzi ten list?
— Co się tyczy tego listu... czy chcesz abym ci powiedziała od kogo on pochodzi?
— Mów moja matko.
— On pochodzi od panny Devaux.
— Co mówisz matko? Pani Pereux uczyniła nowe wysilenie ażeby nie płakać.